środa, 23 listopada 2011

UFO w iście Szwedzkim wydaniu.

Dla ścisłości chciałabym wyjaśnić, że rozwinięcie angielskiego skrótu UFO jest proste: 'unidentified flying object', czyli po naszemu ładne i zgrabne 'niezidentyfikowany obiekt latający'. Muszę się przyznać, że obiekt po krótkim zastanowieniu zidentyfikowany został, jednakowoż był zdecydowanie latający, dlatego też nadałam mu ten piękny przydomek.
Chciałabym, żebyście wyobrazili sobie, moi drodzy, zwykły listopadowy dzień, deszczu brak, chociaż wilgotność powietrza dość wysoka, jak zwykle ciemno przez cały dzień, jakby słońce postanowiło uciec w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku, dosyć chłodno, ale nie tak, żeby w ciepłej czapce i szaliku nie było nieprzytulnie. dodam jeszcze, że pogoda była stosunkowo bezwietrzna.
Kiedy wstałam rankiem i wyszłam z Kłopotem na spacer nic nie zwiastowało nadchodzącego zawału. Spokojnie zwiedziliśmy wszystkie krzaki w promieniu kilometra i przez nikogo niezaczepiani wróciliśmy do domu na śniadanie. (Oczywiście okazało się, że na śniadanie dla Grzechotki nic nie było, gdyż nikt w domostwie nie zaśmieca sobie głowy trywialnymi myślami na temat zaopatrzenia. Dlatego śniadanie skonsumował jedynie Kłopot, właścicielka zdecydowała się poczekać, aż zbierze siły i ruszy na wyprawę zaopatrzeniową.) 
W domostwie panowało lekkie zamieszanie, gdyż mamy zwyczaj prania pościeli, ręczników itp. w pralni znajdującej się w oddaleniu ok 100m o ciepła rodzinnego, a dzisiaj nastał chwalebny dzień urabiania się po pachy przy maglu (całe szczęście, że prać tego nie trzeba było ręcznie), więc trzeba było wszelkie brudy zabrać. No i podczas wycieczki do pralni spotkałam pierwszą oznakę, jakoby ten dzień miał zapisać się w historii, jako znaczący dla potomności: koparkę (tzn. koparką bym tego nie nazwała, gdyż było to duże żółte monstrum z ramieniem, na którego końcu znajdował się hak niebezpieczne dla okolicznych Kłopotów z racji tego, że zamierają na widok takich atrakcji, jednakowoż w mej pamięci na zawsze pozostanie koparką). Nie należy się się tutaj ze mnie wyśmiewać pytając, jak koparka może zwiastować wiekopomne wydarzenie, gdyż nic śmiesznego w tym spotkaniu pierwszego stopnia nie było. Mianowicie, dwóch panów obsługujących tenże obiekt majstrowało coś podstępnie przy świerku, który rośnie na naszym podwórku. Jak się później okazało, świerk ten niezupełnie tam rośnie, a oni majstrowali nie tylko przy nim jednym, jednak wyprzedzam fakty. Delikatnie zaniepokojona, kontynuowałam wizytę w pralni, potem wybrałam się po zaopatrzenie, ale żadnych więcej śladów maszyny nie widziałam, więc uspokoiwszy się nieco, postanowiłam posprzątać mieszkanie. Spokojnie i nie wadząc nikomu robiłam jako takie przejście pomiędzy drzwiami i oknem w swoim pokoju, kiedy kątem oka zauważyłam przechadzającą się za oknem Godzillę. No i koniec, zawał, już po nas, ludzie ratujcie się. Ale po pierwszej panice zorientowałam się, że coś jest nie tak, gdyż ziemia nie drży niebezpiecznie pod ciężarem kroków tego gada. Dlatego spojrzałam przez okno jeszcze raz i okazało się, że rzeczywiście, za oknem sunął płynnie zielony obiekt, jednakowoż był on latający, a do tego niebezpiecznie przypominał kilkuletniego świerka. Potem pokazała się koparka i wszystko było jasne: szmuglują u nas świerki, obsadzając je przy ścieżkach i udając, że od dawna tam rosły. Tak być nie może. 
I wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy wyszłam po południu z psem, już ciemności egipskie panowały i podczas spaceru mijaliśmy obsadzone co 300 metrów choinki poustawiane przy drogach. Mrugają wesoło lampkami, jakby wcale nie były szmuglowane(!). Oczywiście choinki szmuglowane nie są, to po prostu szwedzki objaw świętowania Bożego Narodzenia w listopadzie, jednakowoż, czyż to nie piękna rzecz, tak sobie poogladać choinki, kiedy na tą w domu trzeba czekać jeszcze miesiąc?
Dlatego chciałabym wyrazić uznanie dla władz Ognistego, za tę tradycję i przekazać, że wybaczam im za śmiertelnie wystraszenie mnie latającym świerkiem. 
Panna grzechotka