środa, 28 grudnia 2011

God Jul!

Zacznijmy od tego, że pragnę złożyć wam spóźnione grzechoczące życzenia świąteczne: głośnego świętowania i radosnego spędzania okresu świątecznego. 

A jeśli chodzi o moje obserwacje na temat przygotowań i świąt samych w sobie...
Do wszystkich skner: bardziej opłaca się kupować bilet lotniczy do Polski i spędzić święta w nadętej atmosferze aniżeli próbować przygotować prawdziwie polskie 12 dań. Horrendalne ceny masy makowej, suszonych grzybów, ogórków kiszonych i kiszonej kapusty zniechęcają do jedzenia największych pierogowych łasuchów. Niech was nie zwiedzie miły wygląd wszelakich sprzedawców polskiego jadła. Zacierają ręce już od Wielkanocy czekając aż nadejdzie ich ulubiony okres w roku. Ale święta same w sobie wyjątkowo dobrze się udały.
Autorka bloga pragnie się pochwalić, że poza szeroko pojętym grzechotaniem ma jeszcze jeden skromny talent: gotowanie. Dlatego też autorka piecze wszelakie ciasta, przygotowuje pierogi, robi bigos i inne barszcze czerwone, pozostawiając męskie zajęcia - pieczenie mięsa - Władzy. 
Dlatego też mniej więcej od 19 grudnia Grzechotka nie pamięta wiele więcej niż ciągłe miotanie się po kuchni w pocie czoła, okazjonalne i raczej częste wycieczki po zakupy i dekorowanie kolosalnego świerka, który, ku naszej przyjemności, zrobił nam zaszczyt zostania choinką.
Po kilkukrotnym zaplątywaniu i odplątywaniu światełek, równomiernym wieszaniu bombek (pilnując, żeby obok siebie nie wisiały takiego samego koloru) i zarzucaniu mizernych pozostałości łańcuchów, choinka była gotowa. Ochrzczona dumnym mianem Marlona Brando do tej pory stoi w rogu pokoju i przysięgam, że w wigilię słyszałam jak mruczy: "I'm gonna make hin an offer he can't refuse".
Tak, w moim domostwie panuje tradycja nadawania mienia każdemu świerkowi je odwiedzającemu. Zeszłoroczny był Jared Leto, bo krzywy, mizerny i jakiś taki wypłowiały, ale stał dumnie jak ósmy cud świata. Na imię zasłużył też świerk-choinek postawiony przed blokiem na podwórku, nazwałam go Edward Cullen, bo błyszczał się jeszcze zanim słońce zaszło. No i skrzywiony lekko, jakby bez przerwy katuszy doznawał.
Tak więc, jak co roku roboty przedświątecznej mnóstwo, często przerywanej wybuchami śmiechu, obowiązkowa relaksacyjna kąpiel w wigilię tuż przed samą kolacją i miło spędzony czas z rodziną. 
I jeszcze zdjęcia Kłopota z Marlonem (prawie niewidocznym), których to próbkę wam przedstawię: