poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Specyfika osiedla Ognistego

Czemu Ognistego, zapytacie. W języku polskim nazwa zacnego osiedla na przedmieściu znaczy tyle, co Góra Ognia. Jako, że nie chcę was, drodzy czytelnicy narażać na traumę i nocne koszmary związane z próbą poprawnej wymowy zacnego słowa Brandbergen, wbrew pozorom nie jest to łatwe [czyt. branberje], postanowiłam dla naszej przyjemności spolszczyć piękną nazwę, jednocześnie odwzorowując specyfikę miejsca obdarzonego tym imieniem.
Bo Ogniste ma zaiste charakter wściekle nieprzewidywalny (dla nowych mieszkańców), jak również rutynowy, co można zauważyć po mniej więcej miesiącu pobytu. Jako, że ja pojawiłam się tutaj 3 sierpnia roku pamiętnego, specyfikę diabelną raczyłam zauważyć w ten weekend.
Mianowicie, na Ognistym od niedzieli do piątku ok. godziny 16 wieje nudą taką, że pies z kulawą nogą się nie przechadza za oknem. Cisza panuje męcząca, dzwoniąc w uszach użytkownika osiedla, jak nie przymierzając niezawodny Zygmunt. Sąsiedzi patrzą krzywym okiem na każdego delikwenta, który na balkon wyjdzie muzyki słuchając głośniej niż 8-9 w skali do 32. Panna Grzechotka, czyli ja, przekonała się o tym na własnej skórze, kiedy próbowała sobie w spokoju posłuchać zawodzenia Milesa Kennedy'ego. Kiedy wreszcie, po długim koczowaniu i wyczekiwaniu w pamiętny Środowy Wieczór przydybała w telewizji koncert Slasha o zadowalającej porze (bo słuchanie z płyty już tak satysfakcjonujące nie jest, jak wie każdy amator telewizyjnego przyłapywania koncertowych emisji), używszy pilota w słusznej sprawie zwiększenia odbioru dźwięków, wyszła sobie z lampką wina na balkon (bo przydybawszy koncert należy go oglądać dopiero od momentu, kiedy Miles zdejmuje koszulkę). Wtedy to usłyszała niewinne, lecz podejrzanie brzmiące 'Hej' (hej, dla niezorientowanych, to niezwykle malownicze i wiele wyrażające szwedzkie powitanie, coś pomiędzy angielskim "hi", a polskim "siema", witają się tak wszyscy i nikomu nie przychodzi do głowy sztywne "god morgon"*), w pośpiechu prawie się krztusząc przełknęła łyk wina i zaimprowizowała odpowiedź oczywiście używając śpiewnego 'hej'. Niestety nie był to wymarzony koniec konwersacji. Wyśniony dlatego, że sąsiad odbiór Milesowo-Slashowy zakłócał, ale również zmrożona była Panna Grzechotka perspektywą kolejnej interpretacyjnej rozmowy ze swoimi sąsiadami. Tak więc zanim przebrzmiało jej śpiewnie jęczące '...jjjj', sąsiad ruszył do natarcia w bardzo wylewny sposób wypowiadając się. Ona niestety nie okazała zrozumienia dla ognistej przemowy, gdyż w uszach Grzechotki brzmiała ona mniej więcej: 'Blabliniblubla blalala habluaha!'. Dlatego też z wielce interpretatorską miną poprosiła o powtórzenie wszystkiego od nowa w języku jej bliższym, czyli angielskim. Sąsiad westchnął zbolały i wymamrotał po angielsku kategoryczną prośbę o ściszenie odbiornika, gdyż dopiero co z pracy wrócił i zmęczony jest (tak się przynajmniej domyślam, bo druga wypowiedź nie różniła się za bardzo od pierwszej w kwestii odbioru). Wtedy też przepraszając stokrotnie, dopijając resztę wina przyciszyła odbiór (przy czym w oku zakręciła jej się łezka żalu i tęsknoty za przyzwyczajeniami polskimi) i powróciła na moment na balkon, aby zakrzyknąć anglojęzycznie, czy taka głośność satysfakcjonuje. Jak się okazało satysfakcjonowała, gdyż sąsiad łaskawie skinął głową. Złorzecząc powróciła do pokoju, aby zapijając smutki resztą wina przysunąć ucho do odbiornika i postarać się o odpowiednie koncertowe wrażenia.
Niestety nie zakłócony odbiór nie jest jedynym problemem części niedzielno-piątkowej tygodnia. Kiedy kładę się spać, co czasami robić muszę, niestety z powodu ogłuszającej ciszy zasnąć nie mogę. Nawet jednego samochodu za oknem nie słychać po godzinie 18. Nie mówiąc już o sygnałach syren policyjnych lub karetek. Jako osoba przyzwyczajona do cudownego, kojącego uszy hałasu łódzkiego centrum jestem tak nieukontentowana, że zasnąć nie mogę. Przez długie godziny.
Jednakowoż cały absurd sytuacji jest widoczny, kiedy weźmiemy pod uwagę czas od piątku po południu, do niedzielnego brzasku. Wtedy całe Ogniste tętni życiem towarzyskim jak szalone. Sąsiad, który z takim zaangażowaniem wycisza wszelkie Grzechotkowe przejawy miłości do muzyki sam przejawia wielkie upodobanie do grillowania na tarasie suto okraszonego winem, znajomymi i głośną muzyką. Jeżeli ktoś ma ochotę odetchnąć od wszechobecnego gwaru musi się zagłębić w najciemniejsze odmęty osiedlowej Puszczy (bo każde szanujące się osiedle w Szwecji Puszczę i Centrum posiada). Biesiady trwają nieprzerwanie, gdyż życie towarzyskie prężne jest, a goście oraz gospodarze często i gęsto zamieniają się rolami do białego rana odprowadzając się nawzajem od jednego mieszkania do drugiego (wykonując krótkie przystanki na obowiązkowe posiedzenie w salonie i uzupełnienie płynów). 
Jako, że dosyć zabawową i chętną do wszelkich napitków osobą jestem, nigdy nie postałoby mi w głowie na takie sytuacje narzekać, gdyby nie jeden drobny szkopuł. Otóż w nocy z czwartku na piątek jestem już w stanie sobie spokojnie pośród odbijającej się echem od ściany pobliskiej Puszczy ciszy zasnąć przytknąwszy głowę do poduszki. I chętnie zrobiłabym tak, gdyby nie nagły dramatyczny wzrost poziomu głośności otoczenia w nocy z piątku na sobotę. I o ile przyzwyczajenie do ciszy zajmuje mi cały tydzień, to do gwaru zdecydowanie szybciej się dostosowuję, co skutkuje, niestety, ciągłym niewyspaniem i przesiadywaniem po nocach paradoksalnie z powodu niedostatecznej ilości decybeli w otoczeniu. 
Więc specyfika Ognistego jest bardzo specyficzna, co oczywiście nie przeszkadza mu być niezwykle urokliwym. Jednakowoż post zaczyna przypominać długością sześciomiesięcznego tasiemca, dlatego postaram się opisywać Sagę Ognistą w odcinkach suto posypanym serem do pizzy o nazwie absurdella.

Tako rzecze  Panna Grzechotka.

*dla zainteresowanych, wymawiamy mniej więcej [guu możon], z niewyjaśnionych przyczyna akcent na drugie 'o'. 

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Łódzki hałas to jest to. Świetna notka a Osiedle Ogniste ciekawi swoją absurdalnością.